Już jako świeżo upieczona maturzystka, absolwentka przemyskiego liceum medycznego, Justyna miała jasno sprecyzowany plan na swoje życie. Rok przed maturą, podczas spotkania w kole misyjnym w Sośnicy, zainteresowała się opowieściami o pracujących w Ameryce Południowej Siostrach Służebnicach Ducha Świętego. Wówczas przyszła misjonarka zapytała, czy takie zgromadzenie istnieje również w naszym kraju. Gdy usłyszała odpowiedź twierdzącą, wiedziała już, do jakiego klasztoru wstąpi.
Stało się to w 1984 roku. I choć marzyła o wyjeździe na misje, nie do końca wierzyła w to, że uda jej się na nie wyjechać. Siostra Justyna była (według niej samej) mniej przebojowa, bardziej nieśmiała i wycofana niż jej koleżanki. Kiedy, będąc jeszcze nowicjuszką, straciła babcię, odmawiając za zmarłą drogę krzyżową, prosiła ją jednocześnie o wyproszenie łaski u Boga, by mogła wyruszyć na misje.
Siostra Justyna nie czekała długo… Jeszcze przed złożeniem ślubów wieczystych, w 1992 roku, wyruszyła do Ghany, a następnie do Togo. Misjonarka nie zapomniała o wyuczonym zawodzie – jej drugim powołaniu – zgodnie z nim, rozpoczęła pracę w szpitalu.
Z czasem objęła w nim stanowisko kierownicze, ale nie znaczy to bynajmniej, że odeszła od „łóżek”. Siostra Justyna na co dzień jest pielęgniarką, gdy trzeba pracuje w aptece, jednak gdy zachodzi taka konieczność – a z powodu ogromnych braków kadrowych wśród lekarzy zdarza się to całkiem często – diagnozuje chorych i decyduje o ich dalszym leczeniu. Szpital jest otwarty dla wszystkich: dzieci, dorosłych i ciężarnych. Miejscowi chętnie korzystają z pomocy katolickich misjonarzy, wiedzą bowiem, że tutaj nikt nigdy im nie odmówi. Działające na tym terenie prywatne placówki lecznicze bywają kosztowne, w szpitalu siostry Justyny nikt, nawet najuboższy chory, nigdy nie jest odsyłany z kwitkiem.
Togijska ludność na co dzień zmaga się z głodem i rozmaitymi, trudnymi do wyleczenia (w nie zawsze idealnych warunkach) chorobami. Malaria, AIDS, pasożyty, choroby dróg oddechowych czy przewodu pokarmowego to codzienność lokalnych szpitali. W wiosce funkcjonują dwie szkoły. W jednej z nich dziewczynki uczą się szycia i tkactwa. W Togo standardem jest, że pięcioletnie dziecko opiekuje się młodszym rodzeństwem. By więc maluchy nie musiały być pozostawione samym sobie, siostry założyły przedszkole. Do tego kroku zmotywowały je przede wszystkim liczne przypadki malarii, zranień, a nawet ukąszeń przez węże, na które narażeni byli najmłodsi w czasie, gdy ich rodzice pracowali na chleb.
W przedszkolu sióstr misjonarek dzieci mają zapewnione posiłki, zabawę, naukę, a przede wszystkim odpowiednią opiekę. Trudno winić dorosłych Togijczyków o to, że nie poświęcają swego czasu na zapewnienie bezpieczeństwa swoim najmłodszym latoroślom. W tym rejonie Afryki panuje przerażająca bieda, a o godną pracę jest bardzo trudno. Większość tubylców utrzymuje się z pracy na roli. Tylko dzięki swoim uprawom są w stanie przeżyć i utrzymać swoich najbliższych.
Misjonarze – właśnie tacy jak nasza krajanka – siostra Justyna Chudzio są często dla miejscowych jak anioły… Uśmiechnięte, życzliwe, zawsze gotowe do pomocy, niepoddające się – mimo wielu przeciwności. Tych ostatnich nie brakuje… Jednak kiedy pojawia się zwątpienie czy bezsilność, siostra Justyna prosi o pomoc Pana Boga, On jeszcze nigdy nie odmówił jej pomocy.
Debata prezydencka o Gdyni. Aleksandra Kosiorek versus Tadeusz Szemiot
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?