Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przemysław Babiarz: Nie wykluczam, że na emeryturze osiądę w Przemyślu

Jaromir Kwiatkowski
Barbara Galas
Rozmowa z Przemysławem Babiarzem, dziennikarzem i komentatorem sportowym TVP, byłym aktorem.

Pochodzisz z Przemyśla, tam zdałeś maturę w I LO im. Juliusza Słowackiego.

Tam też mam rodzinę. Wprawdzie mój tatuś nie żyje, ale mama żyje. Wybudowałem dom tuż obok siostry i szwagra na Winnej Górze. Trochę za namową szwagra, ponieważ akurat była działka do kupienia na licytacji.

Jak często tam bywasz?

Staram się przyjeżdżać do Przemyśla raz w miesiącu, na 3-4 dni. Mam skumulowane obowiązki zawodowe. Nieraz pracuję wiele dni z rzędu, ale kiedy wyłania się możliwość kilku dni wolnego, wtedy jadę do Przemyśla.

Spotykasz się z kolegami licealnymi?

Też. Moim kolegą licealnym był Robert Choma, długoletni prezydent Przemyśla. Chodziliśmy razem do szkoły od podstawówki do matury. Jego mama była moją wychowawczynią. Jest jeszcze wiele innych koleżanek i kolegów, z którymi się spotykam. Umówiliśmy się, że w czerwcu pojedziemy w Bieszczady, do Mucznego, gdzie będziemy obchodzili nasze 60. urodziny.

Pięknie. Gdybyś miał zareklamować Przemyśl w Warszawie, to co byś powiedział?

Powiedziałbym, że Przemyśl jest atrakcyjny w kilku płaszczyznach. Pierwsza, która się narzuca, to piękne położenie, amfiteatralne, na wzgórzach po obu stronach rzeki San. Te wzgórza pięknie eksponują liczne przemyskie zabytki. Przemyśl jest miastem kościołów, wież, jest Zamek Kazimierzowski, w którym obecnie mieści się centrum kultury. Drugi aspekt to atrakcje związane z otoczeniem miasta. Przemyśl w czasie I wojny światowej był twierdzą austro-węgierską, budowaną przez 40 lat. Austriacy – gdy zobaczyli, że nie utrzymają się wobec naporu Rosjan – wysadzili te forty. Zostały one współcześnie zrewitalizowane, zostały stworzone szlaki, opisy poszczególnych fortów i można sobie tam zrobić wycieczkę na rowerze. Moim zdaniem, potrzeba dwóch, jeżeli nawet nie trzech dni, by do wszystkich fortów dojechać. Niektóre leżą poza granicami Polski, bo był to pierścień wewnętrzny i zewnętrzny. Do tego dochodzi jeszcze miejsce, w którym Przemyśl leży: to jest początek wzgórz, które schodząc na południe prowadzą w kierunku Bieszczadów. W samym Przemyślu mamy też np. wyciąg narciarski, sztucznie naśnieżany, który znajduje się w środku miasta.

Po maturze wyjechałeś do Krakowa. Być może wielu Czytelników zdziwi, że studiowałeś teatrologię na UJ i aktorstwo na PWST, a w latach 1989-1992 byłeś aktorem Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Jak to się stało, że zamieniłeś aktorstwo na dziennikarstwo sportowe?

Skończyłem studia równocześnie z końcem PRL. Był to więc styk dwóch epok, który bardzo zmienił sytuację teatrów w Polsce. M.in. dlatego, że w PRL teatry były państwowe i dotacje były stałe. W nowej rzeczywistości trzeba było postawić na przynajmniej częściowe samofinansowanie teatrów. Zaczęły one więc gwałtownie zmniejszać swoje stałe zespoły. Trudno było utrzymać 90-osobowy zespół aktorów, a taki miał np. Teatr Stary w Krakowie. To powodowało masowe redukcje, aktorzy przestawali być pracownikami etatowymi, przechodzili na impresariat. To spowodowało, że po trzech latach pracy utraciłem etat i musiałem szukać nowego teatru. W tym samym czasie usłyszałem, że TVP, a dokładnie Naczelna Redakcja Sportu i Rekreacji, poszukuje kandydatów na prezenterów, komentatorów, dziennikarzy sportowych. Wiązało się to z procesem, że część starych dziennikarzy odeszła z telewizji, część miała na koncie współpracę z organami bezpieczeństwa, co też było powodem ich odejścia po 1989 roku. Szukano młodych ludzi. Całe życie pasjonowałem się sportem, co zaszczepił we mnie mój tatuś, z którym czytaliśmy sportowe gazety, oglądaliśmy transmisje, uprawialiśmy sport w sposób amatorski. Wydawało mi się, że sport zawsze będzie moim hobby. A tu, wykorzystując swoje umiejętności aktorskie, zdolność publicznego wypowiadania się, bycia przed kamerą, nagle mogłem spożytkować tę pasję. Poszedłem więc na egzamin i… dostałem się do telewizji. (śmiech)

I to był strzał w dziesiątkę! Umiejętności aktorskie przydają się w pracy komentatora sportowego?

Oczywiście. Po pierwsze, weźmy zagadnienie pracy głosem. Komentatora sportowego najczęściej nie widać. Widać zawody sportowe, a w tle słyszymy jego głos. Komentatora oceniamy w zależności od tego, jak ten głos brzmi, jaki jest jego tembr, przyjemny czy nie, jaka jest dykcja, a przede wszystkim, czy ten ktoś potrafi ciekawie opowiadać. Druga rzecz to bycie i prowadzenie rozmów przed kamerą. To jest jeszcze bliższe zawodowi aktorskiemu, przy czym różnica jest taka, że aktor operuje tekstem nauczonym na pamięć, podczas gdy dziennikarz ten tekst tworzy.

Słuchając Ciebie, zwłaszcza gdy komentujesz skoki narciarskie, widzę, że wkładasz w to dużo emocji i ciepła.

Bohdan Tomaszewski, który był jednym z moich pierwszych nauczycieli i darzył mnie ogromną życzliwością, powiedział, że sport bez emocji byłby jak potrawa bez przypraw. Te emocje oczywiście nie mogą przesłaniać komentatorowi oglądu spraw. Musimy patrzeć obiektywnie na to co się dzieje, natomiast dodatkowo rezonować z tym, co przeżywają kibice.

Czy sposób komentowania jest zróżnicowany ze względu na dyscyplinę? Trudno mi sobie wyobrazić dynamiczny, mocny komentarz np. przy snookerze.

Z pewnością. Ale to wynika z samej otoczki danej dyscypliny. Gdzie potrzeba chwili skupienia, tam się wyciszamy. W lekkiej atletyce zalecanym elementem komentarza jest zrobienie pauzy tuż przed startem. Bohdan Tomaszewski zwracał mi uwagę, by nie zagadywać momentu startu. Prezentować zawodników, wskazywać faworytów, ale tuż przed samym startem zamknąć buzię. Żeby był on rozpoczęciem nowego rozdziału i spowodował skupienie tych, którzy oglądają.

Nieraz podziwiam głęboką wiedzę komentatorów: miejsca, rekordy, także sprzed wielu lat. To wynik solidnego researchu?

Dokładnie tak. Przy czym ten research jest obecnie bardzo ułatwiony ze względu na to, że wiele rzeczy jest uporządkowanych i dostępnych w internecie. Kiedyś trzeba było zbierać wycinki z gazet i gromadzić tę wiedzę w teczkach. Pamiętam, że miałem całe stosy takich papierów. Uczył mnie tego Włodek Szaranowicz. Poszczególne dyscypliny mają swoją specyfikę opisywania ich statystyk, skoki narciarskie, o których wspomnieliśmy, również. Dopracowały się one tego – przypuszczam, że nie było tego jeszcze w latach 80. i 90. – że każdy zawodnik jest w sposób zestandaryzowany opisany: liczba jego startów w Pucharze Świata, największe osiągnięcia na igrzyskach czy mistrzostwach świata. Oczywiście, są to suche dane liczbowe, trzeba to umieć jeszcze zinterpretować, porównać do innych zawodników. Są takie paradoksy, że skoczkowie, którzy mają wielkie osiągnięcia w Pucharze Świata, nigdy nie wygrali igrzysk. A Szwajcar Simon Ammann, który jest czterokrotnym indywidualnym mistrzem olimpijskim, czego nikt inny nie zrobił w historii, nigdy nie wygrał Turnieju Czterech Skoczni.

Z innej beczki. Coraz więcej ludzi, nie tylko młodych, uprawia jakąś formę aktywności: biegi, nordic walking, tenis, pływanie itd. Czy umasowienie rekreacji przekłada się na stan sportu wyczynowego w Polsce?

Dobre pytanie: jaka jest zależność między sportem rekreacyjnym a wyczynowym? Zwróć uwagę, że państwa, które kojarzymy z wysokim poziomem usportowienia społeczeństwa, np. kraje skandynawskie, mają oczywiście wielkie osiągnięcia sportowe, ale w historii. różnie z tym bywało. Sport wyczynowy może być ograniczony do niewielkiej liczby ludzi. Na przykład Amerykanie kiedyś bardzo mało grali w siatkówkę. U nich koszykówka była i jest sportem potężnym, a siatkówka była traktowana raczej rekreacyjnie. Jednak kiedy zbliżały się igrzyska olimpijskie w Los Angeles (1984), stworzyli „swoją” siatkówkę niemal od zera. Wyselekcjonowali niedużą grupę zawodników, zaledwie 200 czy 300, i z tego stworzyli drużynę, która zdobyła mistrzostwo olimpijskie w Los Angeles, choć trzeba dodać, że z powodu bojkotu igrzysk nie startowały tam drużyny ZSRR czy Polski. Jednak Amerykanie obronili później ten tytuł w Seulu (1988). To przykład, że jeżeli ma się duże środki finansowe i określony zasób ludzi, to można taką potęgę zbudować.

My takich pieniędzy nie mamy. Czy aby mieć wyniki w sporcie wyczynowym powinniśmy zacząć od rozwijania sportu szkolnego?

Sport wyczynowy jest domeną ludzi młodych. Zaczyna się go uprawiać w wieku kilku czy kilkunastu lat. Podstawowym problemem jest ogólna sprawność dzieci i młodzieży, która spada. Nie jestem tu gołosłowny, wystarczy porównać wyniki badań sprawności 10-latków z połowy lat 70. i kilka lat temu. A sprawność spada dlatego, że dzieci i młodzież mają coraz mniej do czynienia z zabawą na podwórku.

No tak, dzieci wolą spędzać czas przed komputerem czy tabletem. Czy ten trend cywilizacyjny jest do zatrzymania?

Jeżeli jakiś trend cywilizacyjny przynosi regres w tak ważnym obszarze jak zdrowie, nie tylko fizyczne, ale i psychiczne, trudno usprawiedliwiać się tym, że nic na to nie poradzimy.

No dobrze, ale czy masz jakąś receptę, by ten trend odwrócić?

Kiedy córka miała 15-16 lat, żona stwierdziła, że musimy ją wysłać na obóz survivalowy. Córka początkowo się krzywiła, ale kiedy dowiedziała się, że będzie jedyną dziewczyną, zmieniła nastawienie. Jednak to, co dziś jest określane jako survival, dawniej było doświadczeniem obozów harcerskich, które oznaczały spanie pod namiotem, ale także postawienie namiotu czy latryny. Musimy więc zastopować wychowanie przez ułatwianie dzieciom życia.

Polska reprezentacja siatkarska jest jedną z najlepszych na świecie. Iga Świątek bryluje w tenisie. Polscy skoczkowie narciarscy są od lat w światowej czołówce, choć pojawia się pytanie o ich następców. Mamy jednego z najlepszych piłkarzy świata – Roberta Lewandowskiego, ale naszej reprezentacji daleko do czołówki. Pytam o to, bo z całym szacunkiem dla sukcesów w tamtych dyscyplinach, w sporcie światowym, jeżeli chodzi o pieniądze czy zainteresowanie sponsorów, jest piłka nożna, długa przerwa i reszta.

Jedną z odpowiedzi na to pytanie byłoby cofnięcie się do momentu, kiedy Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski grali razem w Borussii Dortmund. Trzech zawodników, którzy funkcjonowali w jednym organizmie, powodowało, że na boisku tworzyło się jakby rusztowanie drużyny. Większość akcji tamtej reprezentacji było prowadzonych prawą stroną, w związku z tym, że Błaszczykowski i Piszczek operowali właśnie po tamtej stronie. Oczywiście, to nie jest cała drużyna, ale to już jest jej bardzo mocny kręgosłup. Wielu naszych piłkarzy gra w dobrych zachodnich klubach, ale trzeba by się było przyjrzeć, jakie role tam pełnią. Czy są podstawowymi zawodnikami, a nawet jeżeli są w podstawowej jedenastce, to czy są reżyserami gry. Wydaje mi się, że tych reżyserów brakuje. Oczywiście mamy Zielińskiego, który jest bardzo dobrym rozgrywającym, ale to za mało, by nasza drużyna funkcjonowała jak należy.

No właśnie. Często słyszy się, że sam Lewandowski meczu nie wygra. Często haruje jak wół, ale pozbawiony wsparcia kolegów bywa też bezradny.

Lewandowski nie jest konstruktorem akcji. Jest znakomitym strzelcem, egzekutorem, ale raczej zawodnikiem „ostatniego dotknięcia” i powinien być „obudowany” graczami, którzy konstruują grę. Myślę też, że jest coś słabego w naszej mentalności. Podczas kilku ostatnich wielkich imprez – mistrzostw świata czy Europy – polscy piłkarze wychodzili na pierwszy mecz i nogi jakby im drżały. Unikali piłki, szybko ją oddawali, nie byli w stanie niczego skonstruować. Wielka impreza przerastała ich pod względem mentalnym, mimo iż występują w klubach europejskich i wydawałoby się, że powinni być oswojeni z grą w dużym turnieju. Jako całość monolitu mentalnego nie tworzą.

Czy to oznacza, że w najbliższych latach będziemy „skazani” na radość z sukcesów w innych dyscyplinach, a o sukcesach piłkarzy możemy zapomnieć?

Nie posuwałbym się do aż tak daleko idącego wniosku. Piłka nożna jest u nas sportem niezwykle popularnym, jest dużo szkółek piłkarskich. Pierwotne wychwytywanie talentów w piłce nożnej jest bardzo dobre. Do tego stopnia, że inne dyscypliny sportu, choćby lekka atletyka, często korzystają z tej pierwszej sieci. Chłopcy najczęściej rwą się do tego, by zostać piłkarzami. Później, kiedy okazuje się, że są sprawni fizycznie, szybcy, można im zaproponować coś innego. Chodzi o to, kto pierwszy ich wyłowi. Piłka nożna ma „punktów pierwszego dotarcia” najwięcej. Natomiast problem tkwi chyba w tym, jaka jest później akumulacja talentów: czy są błyskawicznie „odsprzedawane” i już od 17-18 roku życia grają za granicą, czy jednak są kumulowane w polskich klubach. W tej chwili piłka klubowa jest rywalizacją przedsiębiorstw. Zachodnie kluby mają kadry kilkudziesięcioosobowe i często kupują zawodników nie dlatego, żeby u nich grali, ale żeby nie grali w konkurencyjnych drużynach. Jesteśmy trochę skazani na taki drenaż i trudno nam zbudować tak mocne kluby, jakie obecnie budujemy w siatkówce, bo w piłce nożnej nasze talenty bardzo szybko wyfruwają. W zamian za to przychodzi sporo przeciętnych zawodników z innych krajów: z Bałkanów czy krajów postradzieckich, w wieku piłkarskim średnim, ale korzystnych cenowo, którzy sporo potrafią, ale z którymi nigdy nie zbuduje się drużyny wybitnej. W modelu biznesu piłkarskiego zdecydowaliśmy się na funkcjonowanie klubów o przeciętnym budżecie i tym samym takich piłkarzach.

Ale kiedy popatrzymy, ile zarabiają piłkarze, nawet w niższych klasach rozgrywkowych, to dalej jest to atrakcyjna propozycja dla młodego człowieka. Zawodnicy z większymi sukcesami, ale w niszowych dyscyplinach sportu, mogą o takich pieniądzach tylko pomarzyć. Ale, czy się to nam podoba czy nie, w sporcie jest piłka nożna, przerwa i reszta.

To prawda. Myślę, że konkurencja wewnętrzna już w macierzystym klubie która jest kołem zamachowym rozwoju talentów. Tak jest w klubach europejskich, gdzie na każdej pozycji jest po kilku zawodników i trzeba walczyć o miejsce w składzie. U nas tak dużej konkurencji nie ma i łatwiej jest nieco mniejszym wysiłkiem zapewnić sobie miejsce w składzie i całkiem przyzwoite pieniądze. Przestaje się stawiać sobie cele z najwyższej półki. Kontentujemy się małym.

Na koniec wrócę do wątku przemyskiego. Czy dom w Przemyślu oznacza, że myślisz o tym, by np. osiąść tu na emeryturę?

Nie wykluczam tego. Przemyśl zawsze był miejscem, do którego powracałem. Jestem z nim mocno związany rodzinnie, a życie rodzinne jest dla mnie rzeczą niezwykle ważną. Oczywiście w różnych okresach życia może trochę rzadziej tu przyjeżdżałem, ale im człowiek jest starszy, tym bardziej pociąga go powrót do korzeni. Powrót do krainy lat młodości wzmacnia nas. Stąd moja chęć powrotu do Przemyśla i oderwania się od centrum, jakim jest Warszawa, pomimo tego, że lubię to miasto, mam tu swoje zakątki. Niemniej jednakl tempo życia w Warszawie powoduje, że człowiek w wieku 60+ chciałby trochę zwolnić, stać się bardziej partykularny, regionalny.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Przemysław Babiarz: Nie wykluczam, że na emeryturze osiądę w Przemyślu - Nowiny

Wróć na przemysl.naszemiasto.pl Nasze Miasto