MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Single na Karaibach

ŻP
Od Alaski po kraje Orientu Bliźniacy, skorzy do żartów na zawołanie, szczerzy aż do bólu, diabelnie błyskotliwi. Znakomicie się uzupełniają, a swoimi dykteryjkami są w stanie rozweselić każdego smutasa.

Od Alaski po kraje Orientu

Bliźniacy, skorzy do żartów na zawołanie, szczerzy aż do bólu, diabelnie błyskotliwi. Znakomicie się uzupełniają, a swoimi dykteryjkami są w stanie rozweselić każdego smutasa. Nazywają siebie "marynarzami" i "singlami", bo tryb życia nie pozwolił im jeszcze założyć rodziny, pomimo czterdziestki na karku. Urodzili się w Poznaniu, a do Przemyśla zjechali w 1975 r. Tu przeżyli szkolne lata. Jacek i Marek Wojciechowscy - krupierzy na luksusowych statkach.

Był rok 1986. W Polsce kasyna z prawdziwego zdarzenia dopiero powstawały. Jacek pracował jako recepcjonista, Marek jako barman w krakowskim Casino Poland. O tym, że w hotelu "Orbis" potrzebują krupierów, dowiedzieli się z prasowego ogłoszenia. Zgłosili się na kurs. Wspominają: - Musieliśmy przejść przez test matematyczny złożony z 20 zadań, zaliczyć test na rozpoznawalność kolorów i językowy z angielskiego. Wszystko działo się w hotelu "Grand" w Sopocie. Jacek wyszkolony został na "black jacka", czyli popularne karciane "oczko", Marek zaś na ruletkę. Po raz pierwszy w roli krupierów pojawili się przy stole w kwietniu 1990 r. Marek: - To był dla nas wielki dzień. Do krakowskiego kasyna poprzyjeżdżały VIP-y z Warszawy. Po stołach hulały tysiące dolarów, co dla nas, początkujących krupierów, było szokiem. Ręce się trzęsły.

Jacek: - Spodobało nam się. To był posmak kapitalizmu. Tęskniliśmy za Przemyślem, ale to co zobaczyliśmy, działało na wyobraźnię. Po roku pracy doszły do mnie głosy o możliwości pracy na statkach pasażerskich na Karaibach.
Postanowili spróbować. Marek: - Takie mamy charaktery. Pojechaliśmy na rozmowy. Przez sito przeszedł Jacek, gdyż bardziej potrzebowali krupierów karciarzy.
Jacek na pierwszy półroczny kontrakt wyjechał w październiku 1992 r. Najpierw trafił do Miami, potem do Portu Canaveral na jednej z karaibskich wysp. Opowiada: - Już po dwóch dniach czułem się jak ryba w wodzie. Angielskim władałem bardzo dobrze. Jednak na chwilę wróciłem do Polski i był moment, że nie chciałem jechać z powrotem. Marek pracował w kasynie w Gdyni. Postanowiliśmy wspólnie, że szczęścia poszukamy w Anglii. Nie wpuścili nas. Zawróciliśmy się w stronę Belgii. Tam jednak wymagali znajomości języka flamandzkiego. Wróciliśmy do Polski nieco spłukani...

W 1995 r. obaj wyjechali na Karaiby. Nigdy jednak nie pracowali razem na tym samym statku. Jacek: - Pracując na pływających kasynach, można zwiedzić cały świat. Byliśmy na Alasce, w Japonii, Chinach i Korei. Wszystkie karaibskie wyspy znamy jak własną kieszeń.

Marek: - Traktowani jesteśmy niemal na równi z oficerami. Mamy ludzi, którzy codziennie sprzątają kabinę, mamy swoją kelnerkę. Nie zarabiamy oszałamiających kwot. Większość pensji pochodzi z napiwków.

Dobry krupier na statku musi tworzyć atmosferę i współpracować z graczami. Mimo że przy stole musi jednorazowo spędzić 24 godziny, na ustach nie ma prawa zagościć grymas niezadowolenia. Nie może za często mylić się przy liczeniu. Musi zgrabnie operować rękami. Przepchanie przez stół np. 140 żetonów jednym posunięciem jest piekielnie trudną sprawą.

Jacek: - Czy błąd kosztuje? Wiele może kosztować ten sam, popełniony w krótkim odstępie czasu. Wszystko rejestruje kamera. Może to dziwne, ale większość grających na statkach jest uczciwa i niezbyt umie liczyć.

Marek: - W amerykańskich kasynach jest inna atmosfera niż w polskich, gdzie ludzie przychodzą tylko aby wygrać. Amerykanie liczą się z porażką i nie mają o to pretensji do krupiera. W Polsce po przegranej nas nienawidzą.

Bracia bliźniacy jak z rękawa sypią ciekawymi zdarzeniami z hazardowych stołów. A to o kilkusetosobowej grupie szkockich Żydów, z którymi trudno było się porozumieć, a to o wiecznie zadowolonych Teksańczykach w wielkich kapeluszach i z nie mniejszymi cygarami, dla których przegranie 15 tys. "zielonych" kwitowane jest siarczystym ziewnięciem i nadzieją, że jutro będzie lepiej, a to o "normalnie" ubranych gwiazdach typu: Jean Claude Van Damme czy Gloria Estefan. Ich opowieści słuchać można w nieskończoność. W nieskończoność nie będzie trwać jednak ich wspólna praca na morzach i oceanach. Jacek ma już powoli dość: - Mimo wszelkich cudowności: pięknych mórz, kobiet, plaż, palm, mam dość. Za kilkanaście dni jadę na ostatni kontrakt. Potem wracam do Polski, gdzie zamierzam otworzyć własny interes.

Marek jeszcze takiej decyzji nie podjął: - Zacząłem
później, więc chyba później skończę.

Mariusz GODOS

Więcej na ten temat przeczytasz w aktualnym numerze ŻP.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na przemysl.naszemiasto.pl Nasze Miasto